Gliwicka „Piątka” lubi się z teatrem. I z Krakowem. Widać to po liczbie uczestników sobotnich wyjazdów organizowanych przez panią Agnieszkę Smołkę – za każdym razem listy na zapisy zapełniają się maksymalnie kilka dni po ogłoszeniu wycieczki. Dla niektórych osób (zwłaszcza z klas 2d i 1d) wyjazdy te stały się nieodłącznym elementem szkolnego życia. Reprezentanci pozostałych klas, takich jak 1a, 1c, 1b, 2a i innych, również często przyjeżdżali do Krakowa.
Rok szkolny 2017/2018 okazał się być wyjątkowo aktywny teatralnie. W sumie udało się nam zobaczyć 8 sztuk w 3 różnych teatrach. Naturalnie, jak co roku, kilka razy zawitaliśmy do Starego Teatru, którego poprzedni dyrektor zapowiedział: „To jeszcze nie koniec”, i faktycznie – koniec na razie nie nastąpił. Oprócz tego dwa razy pojawiliśmy się w teatrze Bagatela i Groteska. Każdy wyjazd przyniósł niezapomniane wrażenia, a także mnóstwo rozmyślań i wniosków na najróżniejsze tematy.
Sezon teatralny rozpoczęliśmy z przytupem – „Szewcy” (na motywach sztuki Stanisława Ignacego Witkiewicza) w Starym Teatrze w reżyserii Justyny Sobczyk pozostawił wielu widzów w szoku i konsternacji. Przewijająca się przez całą sztukę fraza: „Nie będziemy gadać niepotrzebnych rzeczy, hej!” brawurowo dźwięczy w ustach czeladników odegranym przez Szymona Czackiego i Martynę Krzysztofik – Czeladnikom oraz Sajetanowi – Michałowi Majniczowi. Bohaterowie, wydobywając ze swoich maszyn dźwięki o różnym natężeniu i tempie, buntują się, świadomie sprzeciwiając się też swoim trzecioplanowym rolom – zadają jednocześnie niełatwe pytanie: jaki jest sens pracy aktora? Na pochwałę zasługuje świetna gra aktorska Radosława Krzyżowskiego oraz Małgorzaty Zawadzkiej. Spektakl zwieńczony został pojawieniem się na scenie Krzysztofa Globisza, legendarnego już aktora Starego Teatru. Jego monolog i zachowane w konwencji końcowe ukłony uhonorowane zostały gromkimi brawami i owacjami na stojąco.
Miesiąc później, w listopadzie, doświadczyliśmy „Głodu”. Spektakl inspirowany głośną i kontrowersyjną książką Martína Caparrósa w reżyserii Anety Groszyńskiej uderza w widza ogromem pytań, wątpliwości, w pewnym sensie wzbudza poczucie winy. Aktorzy na kameralnej scenie Starego Teatru tańczą, śpiewają i zajadają się burgerami. No, nie do końca wszyscy – niektórych zwyczajnie na to nie stać. „Głód” skupia się na temacie konsumpcjonizmu i pogoni za zachodnimi trendami, zderzając piękne wnętrza galerii handlowych z przykrą rzeczywistością niedostatku i biedy ludzi, którzy nie mają co jeść. Przewijające się na pasku statystyki i przekazywane informacje o nieskuteczności akcji charytatywnych szokują i skłaniają do osobistych refleksji. Ironiczne, mocne widowisko, niedające o sobie zapomnieć.
Grudzień upłynął w łagodniejszej atmosferze teatralnej – teatr Bagatela zaoferował nam spektakl „Za rok o tej samej porze”, opowiadający historię dwójki ludzi mieszkających na przeciwległych końcach kraju. Doris (świetna Magdalena Walach) i George (Wojciech Leonowicz) poznają się przypadkowo pewnego roku i rozpoczynają romans, który ciągnie się przez wiele lat. Jedyną przeszkodą stojącą im na drodze do szczęścia jest dzieląca ich na co dzień odległość. Walach i Leonowicz bardzo dobrze oddają uczucia stęsknionych, zakochanych partnerów, jednocześnie skonfliktowanych z własnym sumieniem. W ich głowach przewija się pytanie: „czy warto dalej to ciągnąć?” Spektakl nie daje jednoznacznej odpowiedzi, pozostawiając widza z jego przemyśleniami.
W styczniu wróciliśmy do Starego, tym razem na „Trylogię” w reżyserii Jana Klaty, jeden z jego najbardziej uznanych i nagradzanych spektakli. Zadanie przełożenia słynnych powieści Henryka Sienkiewicza na deski teatralne z pozoru wydawało się niemożliwe. Jak w jeden wieczór można przedstawić fabułę trzech obszernych powieści – „Ogniem i mieczem”, „Potopu” oraz „Pana Wołodyjowskiego”? Widocznie Klata jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu, artystą i wizjonerem, który w „Trylogii” przedstawia najważniejsze wydarzenia, nie tracąc przy tym logiki i złożoności dzieł, których spektakl jest adaptacją. Aktorstwo, scenografia i choreografia Maćko Prusaka świetnie oddawały emocje sienkiewiczowskich bohaterów, a ich perypetie śledzone były z zapartym tchem. Na szczególną uwagę zasługuje Michał Majnicz, który zastąpił Krzysztofa Globisza w roli Andrzeja Kmicica – jest w tej roli wspaniały. Stary Teatr po raz kolejny zebrał pełną widownię i ogromne owacje. Dalej wzrusza.
Marzec był miesiącem, w którym po raz pierwszy pojawiliśmy się w teatrze Groteska. Zobaczyliśmy spektakl „Mistrz i Małgorzata”, teatralną adaptację kultowej powieści Michaiła Bułhakowa. Część z nas była szczerze zaskoczona, gdy dowiedzieliśmy się, że aktorzy teatru specjalizują się w lalkarstwie – wiedzieliśmy, że to oznacza jedno: lalki na scenie! Ba, lalki nie tylko BYŁY na scenie, ale momentami wydawało się, jakby ożyły. Szczególnie Małgorzata, która została wspaniale zanimizowana – jej płynne ruchy realistycznie odwzorowywały ruchy ścięgien, mięśni i kończyn człowieka. Prawdziwą furorę i żywą reakcję publiczności wywołał odtworzony teatr Variétes, który w „Mistrzu i Małgorzacie” odgrywa znaczącą rolę. Na scenie tańczono, rozmawiano z publicznością i… czarowano. Spektakl spotkał się z przychylnym odbiorem i pozostawił po sobie dobre wspomnienia.
W następnym miesiącu do Krakowa wyjechaliśmy aż dwa razy – naszym pierwszym przystankiem okazał się teatr Bagatela, a w nim „Lot nad kukułczym gniazdem” na podstawie powieści Kena Keseya z 1962 roku. Na wejściu zastaliśmy piorunującą scenografię – stylizowana na szpital psychiatryczny sala natychmiastowo wzbudzała uczucie niepokoju i pewnego rodzaju przytłoczenia, zamknięcia. Bliskość sceny i postaci (które dla widzów z pierwszego rzędu były dosłownie na wyciągnięcie ręki) potęgowała napięcie i podbudowywała klimat. Bardzo ciekawym elementem była specjalnie wydzielona przestrzeń dla „ludzi roślin”, w której znajdowały się… prawdziwe rośliny. Oprócz tego do teraz kilkoro z nas wspomina kontrowersyjną scenę cz
ytania informacji o zabiegu lobotomii, podczas której na ekranie ukazywane były wideoklipy i zdjęcia efektów tej kontrowersyjnej operacji. Zespół aktorski dawał radę – dobry był odtwórca głównej roli McMurphy’ego, Michał Kościuk, który tak jak wielu, podejmując się własnej interpretacji tej postaci, automatycznie mierzy się ze wspaniałą rolą Jacka Nicholsona. Na uwagę zasługuje również Kosma Szyman, którego dramatyczna gra pod koniec sztuki chwytała za serce. Bagatela pozostawiła po sobie pozytywne wrażenie.
Drugim spektaklem w kwietniu był „Jasieński” w reżyserii Ewy Wyskoczyl. Prawdę powiedziawszy, trudno jest opisać odczucia towarzyszące oglądaniu tej sztuki. Na scenie rozgrywa się dosyć prosta historia – na stronie Starego Teatru można przeczytać: „Spektakl o Brunonie Jasieńskim – genialnym chłopcu, który zszedł na manowce i zginął rozstrzelany w ZSRR”. I tak właściwie jest, jednak nie dajcie się zwieść – prostota fabuły nie równa się prostocie postaci. Brunon Jasieński, w którego rolę wciela się absolutnie fenomenalny Michał Majnicz to portret człowieka skonfliktowanego, buntującego się, podążającego za własnymi ideałami, momentami szczerze zawiedzionego. Majnicz genialnie wyważa skrajne odczucia bohatera, prezentując szeroki wachlarz umiejętności aktorskich i zdobywając zasłużone owacje. Po spektaklu odbyło się spotkanie z reżyserką i aktorem w ramach serii spotkań „Spektakl z legitymacją”, podczas którego mogliśmy zadawać pytania. Kilku z naszych uczniów zdobyło się na tę odwagę. Usłyszeliśmy, jak mocno personalnie można podchodzić do roli i jaki jest stosunek reżysera do scenicznie kreowanej, ale żyjącej kiedyś postaci. Po spotkaniu grupie dziewcząt z naszej szkoły udało się porozmawiać przez chwilę z Panem Majniczem i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia na słynnych schodach w holu Starego Teatru.
Podczas spotkania po „Jasieńskim” dowiedzieliśmy się, że w następnym miesiącu po raz ostatni na deskach Starego Teatru zostanie wystawiony „Wróg ludu”. Klasa 2d nie mogła przegapić tej okazji, dlatego 17 maja wybrała się na dodatkowy wyjazd do Krakowa. Wieczorny spektakl był najbardziej wyczekiwanym przez uczestników punktem wycieczki. Jan Klata po raz kolejny pokazał klasę… Udało mu się wstrząsnąć widownią i wprowadzić część z niej w zachwyt. Historia małego miasteczka w południowej Norwegii napisana przez Henrika Ibsena w 1882 roku w interpretacji artystów Starego Teatru wybrzmiewa niezwykle aktualnie, świeżo i emocjonalnie. Przedstawieni w niej mieszkańcy, zaściankowi, w pełni zadowoleni ze swoją sytuacją życiową zdają się nie zauważać, iż ich lokalne kąpieliska są regularnie zatruwane, co zdaje się wykorzystywać burmistrz, Peter Stockmann. Dopiero jego brat, Tomas Stockmann, na podstawie przeprowadzonych badań dochodzi do wniosku, iż należy działać i zmienić obecny stan rzeczy. Barwna scenografia, rytmiczna muzyka i wspaniałe kreacje aktorskie złożyły się na niezapomniane widowisko. Najciekawszy okazał się monolog Juliusza Chrząstowskiego, w którym aktor z niezwykłą charyzmą nawiązał kontakt z publicznością. Jego słowa, będące odpowiedzią na reakcje krytyków oraz współczesną sytuację polityczną i zachowanie polskiego społeczeństwa, skłaniały do refleksji i dyskusji. Znalazło się nawet miejsce na skomentowanie zmiany dyrektora w Starym Teatrze. Spektakl zakończył się owacjami na stojąco i spotkał się z nadzwyczajnie pozytywnym odzewem naszych uczniów.
Celem naszego ostatniego w tym roku wyjazdu ponownie okazała się Groteska. Tym razem pojechaliśmy obejrzeć „Dzienniki gwiazdowe.” Inscenizacja na podstawie opowiadań Stanisława Lema wielu uczniów zaszokowała – reżyser Adolf Weltschek prowadzi odtwórcę głównej roli, Wojciecha Czarnotę, po różnych miejscach na scenie z estetycznie przygotowaną scenografią. W tle przewija się muzyczny motyw rodem z filmu science-fiction (a piosenka stworzona przez Marka Piekarczyka była nucona przez kilkoro z naszych uczniów pod nosem). Gra świateł z ruchami aktorów przebranymi w stroje przybyszów z obcej planety budowała groteskowy nastrój i napięcie.
Wszystkie sztuki przyniosły uczestnikom ogrom szczęścia, wrażeń i spełnienia. Kto wie, być może niektórzy otarli się o artystyczne katharsis… Rok szkolny 2017/2018 i sobotnie wyjazdy z pewnością można zaliczyć do udanych. Miejmy nadzieję, że nadchodzący rok będzie równie, a może nawet bardziej satysfakcjonujący i emocjonalnie angażujący. Usłyszeliśmy rok temu – „to jeszcze nie koniec”. Niech podróż przez teatralne szlaki w VLO w Gliwicach trwa jak najdłużej. Bo poszerza horyzonty. Bo uwrażliwia. Bo jest jedną z najprzyjemniejszych podróży, którą można podjąć.
Maria Gałązka, 2d